Jakie osoby mogą być współczesnymi bohaterami w Polsce? Czyje życiorysy możemy stawiać za wzór, a czyje są przykładem hańby? Może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale cały czas toczy się o to w Polsce po 1989 r. zacięta walka, w którą zaangażowane są zarówno literatura i sztuka, jak i media. Przedmiotami w walce często stawali się ludzie z wielkim dorobkiem i ofiarą życia, których ze względów politycznych starano się zamilczeć lub skompromitować, jak np. gen. Antoni Heda „Szary”. Dlatego tak ważny jest wniosek generalny – od tego, która strona wygra, zależy tożsamość przyszłych pokoleń.
W tej walce strony są, z grubsza rzecz biorąc, dwie. Mamy więc tradycję Rzeczypospolitej, z jej wadami, ułomnościami, ale z jej etosem i patosem. I mamy etos „budowniczych Polski Ludowej”, przeróżnych „utrwalaczy władzy”, ideowych i moralnych krętaczy, którzy dokonali w przeszłości wyborów złych i haniebnych, a obecnie zarówno oni, jak i ich poplecznicy robią wszystko, aby narzucić nam „jedynie słuszną” interpretację dziejów, wyborów i zachowań.
Ta walka toczy się cały czas, zarówno w formie utajonej, jak i całkiem jawnej. Mamy przecież liczne i możne środowiska, które długo, a nawet bardzo długo, były po przeciwnej stronie barykady, przeciwko Polsce niepodległej i suwerennej, popierały „walkę klas” i eksterminację narodowych elit, robiąc wygodne miejsce dla siebie i swych popleczników. Przecież w Polsce po 1944 r. mieliśmy do czynienia nie tylko ze stalinizmem, zresztą tak naprawdę ten okres wcale nie skończył się po 1956 r. Październik ‘56 nie jest cezurą tego typu, że przedtem wszystko było złe, a później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko stało się dobre.
Bez kompromisu
Polacy musieli dokonywać wyborów nie tylko w latach: 1939, 1944/1945 czy 1956. Musieli ich dokonywać cały czas. Byli więc tacy, którzy od początku, świadomie i dobrowolnie wybrali trwanie w narodowej tradycji, ze wszystkimi tego konsekwencjami, włącznie – jeśli zachodziła tego potrzeba – z ofiarą najwyższą. Byli nie do złamania, nie do kupienia i nie do moralnego pokonania. Byli też tacy, którzy chcieli „jakoś żyć”. Szli więc na daleko idące kompromisy, przynajmniej w głębi duszy zachowując pragnienie życia w wolności, pragnąc wyjścia z ustrojowego i ideologicznego upodlenia. I byli tacy, którzy świadomie i celowo wybrali służbę zbrodniczej, narzuconej przemocą ideologii.
Generał Antoni Heda (1916-2008) zawsze był wśród tych pierwszych. Należał do typowych przedstawicieli pokolenia Polski Niepodległej – ludzi, którzy wyrośli i wykształcili się w atmosferze niedawno odzyskanej wolności, a wychowani byli w kulcie niepodległości. Pochodził z chłopskiej rodziny na Kielecczyźnie, był piątym z kolei dzieckiem, co na zawsze utrwaliło w nim wartości rodzinne, które cenił bardzo wysoko.
Już przed wojną nie był jednak biernym, bezkrytycznym obserwatorem tego, co się działo wokół niego. Szukał dla siebie miejsca w skomplikowanej mozaice politycznej II RP. Wybrał Stronnictwo Narodowe, partię zdecydowanie największą i najsilniejszą, ale na skutek zamachu majowego 1926 roku – opozycyjną i prześladowaną.
Od „Zęba” do „Szarego”
Jako niespełna 23-letni plutonowy podchorąży wziął udział w kampanii wojennej 1939 r. Konspirację zaczynał od grupki kilku najbardziej zaufanych przyjaciół, z którymi zbierał i zabezpieczał broń i amunicję. Później była Organizacja Orła Białego, tworzona przez przedwojennych oficerów dywersji pozafrontowej. Wraz z nią w marcu 1940 r. Antoni Heda – jako pchr. „Ząb” – znalazł się w szeregach Związku Walki Zbrojnej (później przekształconego w Armię Krajową).
Postanowił jednak dalej walczyć w regularnym wojsku odbudowywanym właśnie na Zachodzie, dlatego też w lipcu 1940 r. podjął próbę przedostania się do Wojska Polskiego. Droga wiodła przez sowiecką strefę okupacyjną, a tam NKWD już czekało na takich „bieżeńców”. Po okrutnym śledztwie w twierdzy brzeskiej został skazany na zsyłkę na Sybir. Uratowała go wojna niemiecko-sowiecka i błyskawiczne sukcesy Niemców – NKWD w Brześciu nie zdążyło bowiem wymordować więźniów, jak to się stało w tylu innych miejscowościach. Ale dalsze miesiące – aż do grudnia 1941 r. spędził z kolei w niemieckich obozach jenieckich dla Sowietów, skąd udało mu się wreszcie uciec.
Następne półtora roku spędził ponownie w konspiracji (pod ps. „Szczupak”), szykując podległy mu teren do przyszłego powstania powszechnego. Udana akcja rozbicia aresztu w Starachowicach 6/7 sierpnia 1943 r. rozpoczęła najważniejszy okres jego podziemnej działalności – czynnej walki z okupantem. Od tego momentu możemy mówić o wybitnym partyzancie i dowódcy – „Szarym”. Ten pseudonim był bardzo mylący – Antoni Heda wyróżniał się bowiem pod każdym względem, jako wybitny dowódca i organizator, a akcje, które przeprowadził, przechodziły do legendy, odbijając się szerokim echem nie tylko na Kielecczyźnie. Jego sławę ugruntowało rozbicie kolejnego więzienia, tym razem w Końskich (5/6 czerwca 1944 r.). W akcji „Burza” dowodził kilkusetosobowym batalionem. Służbę w AK kończył w stopniu kapitana jako legendarny dowódca „Szary”, ale konspiracji nie zaprzestał, podobnie jak wielu innych niepodległościowców.
Wobec komunistycznego terroru
Stanął wówczas przed nowymi wyzwaniami: powszechne aresztowania i morderstwa, terror nowej, tym razem komunistycznej okupacji nie pozostawiały złudzeń, że walka o wolność się nie zakończyła. W wyniku represji komunistów zginęli dwaj jego bracia – Stanisław i Jan.
5 sierpnia 1945 r. „Szary” przeprowadził jedną z najgłośniejszych i najtrudniejszych akcji powojennego podziemia – rozbicie więzienia w Kielcach. W wyniku operacji uwolniono kilkaset osób, z których większość zapewne straciłaby w nim życie. Wkrótce potem Antoni Heda, już w stopniu majora, zakończył czynną konspirację, nie widząc dalszych możliwości walki zbrojnej. Przez następne lata ukrywał się, UB aresztowało go dopiero 28 lipca 1948 r. w wyniku zdrady. Po okrutnym śledztwie otrzymał w 1950 r. od „władzy ludowej” cztery wyroki śmierci, które ostatecznie zamieniono na dożywotnie więzienie. Wyszedł z niego – warunkowo – dopiero w listopadzie 1956 r.
Inaczej wyglądały „żywoty równoległe”. Na przykład Leszek Kołakowski, w okresie stalinowskim bezkrytyczny wielbiciel nowego reżimu, chodził po uczelni z bronią u pasa i demonstrował, że tworzy się nowa elita. Wspominając ten okres, napisał po latach: Strzelano do nas. Strzelało się z obu stron. Ale nikogo nie zabiłem, nie korzystałem z pistoletu. Jacek Kuroń, jako etatowy funkcjonariusz komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, z polecenia partii uczestniczył jako „publiczność” w procesie księdza biskupa Czesława Kaczmarka. Po latach napisał przewrotnie: Byłem zwolennikiem nowego ładu, ale z tyłu głowy mam zakodowane, że trzeba być po stronie uwięzionego. A tu na korytarzu stali uśmiechnięci oficerowie KBW w mundurach, ja zaś miałem poczucie, jakbym patrzył na SS-manów i był po tej samej stronie co oni. Tak, był po tej samej stronie, poczucie go nie myliło. A przecież nie musiał…
Duchowy przywódca
Właściciele „Polski Ludowej” traktowali Antoniego Hedę jako niezwykle groźnego „wroga ludu”. Nic dziwnego, z taką przeszłością i, co więcej, z poufnymi kontaktami w środowiskach niepodległościowych, nie mógł liczyć na nic innego. W 1963 r. funkcjonariusz SB meldował, że Antoni Heda wśród swoich b. podwładnych uchodził za duchowego przywódcę, co było całkowicie zgodne z prawdą. W PRL był czynny na płaszczyźnie kombatanckiej, usiłując wyrywać komunie kolejne przyczółki. Wobec rodzącej się w latach 70-tych „opozycji demokratycznej” był ostrożny, a KOR – według esbeckich meldunków – traktował jako imprezę inspirowaną przez władze.
Na I Zjeździe NSZZ „Solidarność” Antoni Heda został prezesem „Solidarności” Polskich Kombatantów. I już następnego dnia został internowany, trafiając na osławioną Białołękę, gdzie – według raportów konfidentów – był największym autorytetem osobistym.
Po 1989 r. kontynuował, mimo podeszłego wieku, działalność społeczną i kombatancką. Jego patriotyczne zasługi zostały docenione, aż do swej śmierci w lutym 2008 r. cieszył się bowiem ogromnym szacunkiem w środowiskach niepodległościowych i kombatanckich, w których był niekwestionowanym autorytetem, przede wszystkim z racji prawości charakteru, odwagi osobistej i bezkompromisowej postawy.
Jego dokonania i jednoznaczna postawa przez całe życie świadczą, że był obrońcą niepodległości Polski i współtwórcą najlepszych kart naszej historii najnowszej. Czy można go stawiać w jednym szeregu z „utrwalaczami władzy ludowej”, członkami PZPR, dysydentami, którzy wprawdzie też siedzieli w więzieniach PRL, ale przedtem budowali okrutny ustrój? Mówi się, że kiedyś osądzi to historia. Ale już dziś musimy osądzić to my we własnych sumieniach.