Transformacja ustrojowa została uwikłana w stary i ciągle nierozwiązany konflikt ideowy, a mianowicie co jest ważniejsze – państwo czy społeczeństwo? Dla elit politycznych rozstrzygnięcie to nie było trudne. Opowiedziały się one zdecydowanie za państwem, postrzeganym nie tylko jako promotor i kreator zmiany, ale także jako gwarant równowagi społecznej i spokoju.
Degrengolada społeczno-ekonomiczna doby transformacji
Zgoła odmiennie potraktowano społeczeństwo. Przestało ono być wyidealizowanym podmiotem życia zbiorowego, stało się tworem zatomizowanym, zdemoralizowanym i przesiąkniętym ideologią socjalizmu. To właśnie w latach dziewięćdziesiątych powróciło do polskiej publicystyki pojęcie homo sovieticus. Ciekawy fenomen, gdy dla upodmiotowienia społeczeństwa dokonuje się jego uprzedmiotowienia, a w celu stabilizacji demokracji dokonuje się jej ograniczenia.
Pierwszy etap transformacji po 1989 roku oznaczał kres możliwości powrotu do starego systemu. Jednakże, wcale nie rozstrzygnął o trwałej obecności demokracji nad Wisłą. Transformacja nabierała specyficznych cech. Była chaotyczna i niekompletna, co przyznawał jeden z jej głównych architektów Leszek Balcerowicz. Nie przeprowadzono prywatyzacji i reprywatyzacji. Bardzo szybko wprowadzono do systemu finansów publicznych nowe daniny – głównie podatki i składki.
Nie rozwiązano też zasadniczego problemu braku kapitału dla realizacji poważniejszych inwestycji i restrukturyzowania upadających przedsiębiorstw, przez co trafiały one „za czapkę gruszek” w ręce zachodnich inwestorów. Praktycznie już od 1993 r. rozpoczęto odbudowę systemu zasiłków i dotacji socjalnych. Tym samym, preferując koncepcję państwa etatystycznego, stworzono przestrzeń dla realizacji interesów polityków i warstwy urzędniczej, szczególnie tych najwyższego szczebla, oraz nowej i starej elity politycznej.
Przemiany ustrojowe przyszło realizować rękoma tych, którzy w znacznym stopniu przyczynili się do upadku poprzedniego reżimu. Biorąc pod uwagę doświadczenie historyczne, nie był to wariant racjonalny, a tym bardziej optymalny dla polskiej specyfiki. Rewolucje, jak wiadomo nie tworzą z automatu nowego systemu, natomiast a priori zakładają poważną redukcję lub likwidację starego. Oznacza to, że przydatność bohaterów rewolucji w dziele tworzenia czegoś nowego jest kwestionowana.
Efekt transformacji gospodarczej? Coraz więcej przepisów, regulacji i podatków
Z powyższych względów proces etatyzacji polskiego życia gospodarczego postępował z każdym kolejnym rokiem, kształtując zmodyfikowane oblicze transformacji. Wraz z każdą kolejną, liczoną w dzesiątkach tysięcy stron maszynopisu, porcją regulacji systemowych, utrwaleniu ulegały społeczne stereotypy dotyczące sposobów efektywnego w skali mikro funkcjonowania w nowej rzeczywistości.
Polityczna dyskusja na temat profitów ekonomicznych, płynących z procesu transformacji – przy przemilczeniu wszystkich jej stron negatywnych – już w roku 1990 przestała być sprawą dużych grup czy warstw społecznych, lecz została dyslokowana na pole rywalizacji elit politycznych, nawet wywodzących się z tej samej opcji politycznej. Przykładem tego mechanizmu był rozpad “Solidarności”. Miejsce wielkiego ruchu społecznego, który jeszcze w 1990 roku dawał pewne możliwości artykułowania interesów niektórych grup społecznych – choćby za pośrednictwem Komitetów Obywatelskich – zajęła struktura partyjna typowa dla liberalnej demokracji przedstawicielskiej. Wraz z nią wrosły w system III Rzeczpospolitej wszystkie klasyczne bolączki tego nowożytnego modelu sprawowania władzy, z alternacją elit politycznych wobec społeczeństwa na czele.