Dzieje katolicyzmu politycznego to nieprzerwane pasmo sukcesów i porażek, wzlotów i upadków. Wydaje się, iż możliwe byłoby napisanie historii Zachodu właśnie z perspektywy politycznej ekspansji Kościoła rzymskiego i kryzysów, w jakich pogrążały go nieustanne spory z władzami świeckimi. Byłaby to historia, w której niczym w gęstej tkaninie splecione są wątki religijne, polityczne, moralne, filozoficzne, prawne i artystyczne.
Kościół katolicki wobec polityki – współczesność i historia
Dzisiejszy Kościół katolicki odżegnuje się od jasnych osądów politycznych, wystrzega się nazywania po imieniu swoich wrogów. Przełom ten musi budzić zastanowienie historyków, filozofów i politologów, wiąże się bowiem nie tylko z pewnym oczywistym dla badaczy determinizmem historycznym, ale posiada również przesłanki w kreacji zwykle dosyć swobodnej, pejoratywnej wizji Kościoła jako podmiotu działań politycznych w dziejach. Wizja ta ma zazwyczaj tyle wspólnego z prawdą, co czarne legendy, w których zamyśle leży zawładnięcie pamięcią historyczną poprzez szkodliwą dla adwersarza interpretację dziejów.
Refleksja nad nią pozwala na rozpoznanie strategii polemicznych, które kształtują postrzeganie katolicyzmu politycznego i zasilają potencjał krytyczny adwersarzy Kościoła rzymskiego oraz stworzonej przezeń cywilizacji. Wizji takich, jak i dających im pożywkę doktryn, nie brakuje od późnego średniowiecza do chwili obecnej. Krystalizują się one za sprawą ruchów antyklerykalnych, koncyliarnych, husyckich i wreszcie protestanckich, które ostatecznie zrywają ze średniowieczną ideą monarchia christiana uniyersalis, a także niszczą dawną metaforę dwóch mieczy [Figgis 1960, s. 84].
W długowiecznych i mozolnych zmaganiach papiestwa ze świecką władzą polityczną rzuca się w oczy pewien paradoks. Otóż Kościół, z którego popłynęły wszystkie żywotne soki duchowe zachodniego chrześcijaństwa, był z konieczności – jako corpus politicum – partnerem i konkurentem władzy politycznej – najpierw cesarzy, a następnie europejskich monarchów. Niejednokrotnie przyszło mu mitygować ich poczynania. Niejeden raz, jak w czasach Hohenstaufów, wdawał się w wojny z cesarstwem i szukał sprzymierzeńców dla swej polityki, wspierając jednych i zwalczając innych. Dane mu było uczestniczyć w politycznych intrygach i stosować makiaweliczne arcana impetu. Głosząc przesłanie miłości i pokoju, Kościół rozgrywał niekiedy partie godne najwyższego podziwu z punktu widzenia racji stanu. Często też musiał naśladować niewyszukane moralnie metody władców świeckich, by nie uszczuplić swojego autorytetu i nie dać się im upokorzyć, a może nawet zniszczyć. Nie wahał się przed użyciem brutalnych środków, by wytępić bandytyzm w swoim państwie, jak to uczynił Sykstus V. Bywało też, że wystawiał do wiatru nawet arcychrześcijańskich władców”.
Uniwersalna jurysdykcja papieża – katolicyzm angażujący się i wycofujący się z polityki
Paradoksem było również i to, że sam Kościół rzymski wytyczył polityczną karierę swoich przeciwników politycznych, tworząc w średniowieczu podstawy zachodniego systemu prawno-instytucjonalnego, słowem dając im do ręki argumenty w walce z papiestwem. Tym samym usilne dążenie papiestwa do wypracowania polityczno-instytucjonalnej autonomii względem restytuowanego na Zachodzie cesarstwa, zwłaszcza w okresie panowania Hohenstaufów, wykopać miało w dłuższej perspektywie przepaść między imperium i sacerdotium. Był to ukryty jeszcze wówczas zwiastun porażki katolicyzmu politycznego w późniejszych czasach, gdy wyklarowały się już dostatecznie interesy absolutnych monarchii.
Doktryna uniwersalnej jurysdykcji papiestwa, rozwijana w czasach reformy gregoriańskiej i później w epoce ecclesia triumphans Innocentego XI, przybrała skromniejsze rozmiary wskutek kryzysów, jakie dręczyły Kościół od początku XIV stulecia. W końcu ograniczona została do obrony interesów Państwa Kościelnego naciskanego zewsząd przezracje stanu absolutystycznych potęg, Hiszpanii i Francji. Późniejsze ustępstwa i abdykacje katolicyzmu politycznego na rzeczkompromisów zrzeczywistością przyniosą w naszych skrajnie „odczarowanych” czasach nową retorykę kościelną, która corazbardziej upodabnia się do retoryki demokratycznego otoczenia.
Przynosi to często skutki w postaci eliminacji jasnych i rzeczowych określeń na rzecz ogólnych deklaracji. Wyrazem tego są zmiany w języku papieskich dokumentów. W dzisiejszych czasach przesunięcie to jest już od dawien dawna faktem, akceptowanym nawet przez środowiska katolickie. Niektóre jednak przyjmują je z niechęcią jako historyczne fatum, podobnie jak wycofanie z liturgii języka łacińskiego, inne – wręcz przeciwnie – dostrzegają w politycznej klęsce Kościoła zwycięstwo duchowe idyllicznego chrześcijaństwa bez polityki nad makiawelicznym katolicyzmem politycznym przeszłości.
W tym kontekście rozważań wiele do myślenia daje aforyzm, którym zadziwia nas Nicolas Gomez Davila, kolumbijski reakcjonista. Stwierdza on zwięźle i niejako wbrew naturalnym skojarzeniom, że „w średniowieczu inteligentnymi obrońcami Kościoła byli gibelini” [Gómez Davila 2006, s. 791]. Bez wątpienia, dążenie średniowiecznego Kościoła do politycznego i prawnego uniezależnienia się od władzy cesarzy stanie się zaczynem procesów sekularyzacji i laicyzacji z chwilą, gdy Lewiatan dostrzeże swoją rację stanu i utraci wiarę, oddając się bez reszty urzeczywistnianiu własnej potęgi.
Prof. Wojciech Buchner
Artykuł jest fragmentem dzieła pt. „Katolicyzm polityczny i jego wrogowie”, które w całości zostało opublikowane w czasopiśmie naukowym „Horyzonty Polityki” (nr 5, 2014).